„Sztuka. Światło i cień. Sen.”

Światło i cień
rysunek ponoć jest martwy ale
gdy patrzy na niego człowiek
nie wie kto obserwuje
kogo widzisz wpatrując się
w te martwe postaci mające oczy i
sny tak odnosisz wrażenie że mają sny
które żyją własnym dziwnym zbiegiem
okoliczności i czasem wydaje się tobie że
pozwalają ci wejść na pewno
wytwarzają własne światło i własny cień więc
nie musisz się bać że któreś cię spali lub
pochłonie twoje sny własne sny nie wydają się
takie kolorowe i nawet biało-czarne
nie wydają się bo gdzieś w głębi
czujesz niemal wiesz że jesteś jego częścią
ich tworem a mały promyk śnionego słońca jest
przedstawieniem życia bo wszystko jest
przedstawieniem sztuką snem
obrazem.
15.11.2015
Na podstawie dwóch ilustracji Anny Pietrawskiej
http://annapietrawska.wix.com/annapietrawska#!/c10fk

„Wiersz standardowy. W dziesięciu zwrotkach. Bohaterem Andrzej.”

Długo się układały wersy w mojej głowie.
Myślałam o tym gdzie przecinek,
rym, przeniesienie,
tudzież czy i w którym momencie zastosować przysłowie.
Aż 2 lipca w moim nowym mieszkaniu w upale
zaczęło coś się rodzić.
Krzyknęłam: jakże doskonale!
Wzięłam kartkę i długopis, więc…

Andrzeju – czeskiego projektu pogromco,
pamiętam po dziś dzień,
jak na linii było gorąco
a ja opchnęła perfumę z nutą pokrzywy,
swoją radość i Twoje słowa:
ty patrz czy zaznaczasz status prawdziwy!
Cały Andrzej – tak skomentował te słowa Ktoś,
kto siedzi w Warszawie (pozdrawiamy Go).
Już zostawiam Warszawę, bo dziś nie w tej sprawie.

W każdym razie…
z moimi myślami często tak bywa, że jedna goni drugą
i gdy ta złapana wędruje na papier – proces twórczy się przerywa.
Jednak muszę je chwytać i zamieniać w słowa,
aby ogarniać to, co tworzy moja głowa – efektem poezja
lub proza poezyjnie udziwniona.

Wracając do odległego terminu powstania
mojego dla Ciebie utworu,
pomyśl, jaką czułam presję,
bojąc się, że niedoceniony stanie się częścią
zwykłego pospołu.
Lecz strach minął i tworzą się zwrotki,
wróciła wena a język znów stał się wiotki.

Byłeś w Czechach robiąc swemu stadu dobrą reklamę.
Wiemy, że dyplomacja to Twój znak rozpoznawczy,
a z klientem trzeba trzymać sztamę,
bo tu nie ma czegoś takiego, jak program naprawczy.

Swego czasu kłóciliśmy się niesłychanie o to,
kto jest większą pierdołą.
Ty utrzymujesz, że ja,
ja utrzymuję, że Ty.
Każdy ma prawo mieć własne zdanie.

Chciałabym napisać zakończenie takie,
że łza błyśnie Ci w oku,
jako rekompensatę za to,
iż przez inny projekt
trzymam się nieznacznie z boku,
co w sumie jest natury mej wyrazem.

Andrzej, cóż mam rzec,
gdy oboje wiemy, żem jak córka marnotrawna
skuszona przez orangowe jeny
uciekłam na chwilę, na miesiące cztery,
po czem wróciłam skruszona
w projektu Twego ramiona.

Wiem też, że każda z nas jak puzzel jest układanki,
jak kafelek zdobiący podłogę,
jak kostka w Poz Bruku,
że bez choć jednej skręciłbyś sobie nogę,
dlatego, gdy trzeba przyjść w weekend
nigdy nie usłyszysz ode mnie: nie mogę.

Czas kończyć stworzoną na Twą cześć pseudo-odę.
Mam nadzieję, że gdy ją odczytasz – dostrzeżesz
wersów jej niebywałą urodę
i wrażliwość mą gdzieś w nie wplecioną
błyskającą jasną zoną,
niemal tak jasną, jak oblicze mej twarzy
podczas tego, co lubię – procesu sprzedaży.
2.07.2015

„Dla Bartłomieja… Znów”

Ciemność mej duszy blask Twego oka przecina
Jestem za to Ci wdzięczna
A tak w ogóle dlaczego piszę?
Bo znów moja wina
Podczas gdy dusza Twa rozświetla mury
tej korporacji
Ja – typowa kobieta głośno gdakam
często nie mając racji
Wyrzut ogromny sumienia mnie trącił
Sen niespokojny spokój mój zmącił
Będąc świadoma swej ułomności
polegającej na nieumiejętności poskromienia złości
pragnę wyznać Ci w tajemnicy
że lubię Cię…
i nie wiem dlaczego tak mi się czasem krzyczy
Może nerwowa jestem
bo za dużo pracuję…
Cierpliwość Twoja niezmierzona
Za nią serdecznie dziękuję
Kończę już te swoje dyrdymały
I oby takimi moimi wierszami
nie był obklejony pokój Twój cały
Post scriptum:
To chyba najwyższy wyraz uznania
że źródłem jesteś mej inspiracji
która (w skrytości ducha* marzę o tym)
wybieli ów małe ciemne plamki
na naszej służbowej relacji.
*w skrytości ducha – nie czytać, bo rym jest niewyczuwalny; zostaje zaburzona rytmika
19.12.2014

„Ewo-lucja”

Nie będę czuć i myśleć
I ciągle gdzieś gonić za szczęściem
Jak wodospad przed sobą odpływać
Nie będę swych myśli na darmo trwonić
I niczym się nie przejmę
Nic mnie już nie poruszy
Będę górą lodową i kamienną twarzą
Co dzień o świcie odkrywaną
Lecz nie będę oschła
Będę księgą przez nikogo nie czytaną
A jednak wszyscy mnie poznają
Nie dla mnie czerwone dywany
I przepych złota
Bo jestem sobą
Nie będę wypchaną kukłą
Ona skruszeje
Będę samotną wierzbą
Na szczycie świata
Będę harfą grającą miłą dla ucha
Miłą dla oka
Bo we mnie drzemie siła
Będę się rzucać na głębokie wody
I nie utonę
Nie będę przesadnie dla nikogo miła
Bo nikt nie da mi tego co chcę
A chciałabym światu rzucić wyzwanie
Przemierzać co dzień tysiące mil
Ptakiem być szybkim na zawołanie
Mogę być wielka i mała
Jak zechcę
Ale nie będę wyniosła
Bo ja mam czar i temperament
Nie odejdę nie zasnę nie umrę
Póki wszechświat nie przestanie
istnieć
Będę wieczna
Piękna i niebezpieczna.
2003 rok

„Jesień i ja w jej chłodnych ramionach”

Znów najpiękniejsza pora roku
jesień powoli wkracza w miasto
Dysonans między ciepłem słońca
zza szyby a delikatnym chłodem
wiatru po otwarciu okna
Jesień kocham bo mogę patrzyć w niebo
nie przymykając oczu
widzieć
U schyłku lata pustka mnie oddaje
w jej chłodne ramiona
Z niecierpliwością czekam aż mnie obejmą znów
Tego roku bardziej niż zwykle umierałam
Zabijał mnie hałas wybuchających myśli
moich cudzych
Umierania powolnego na szczęście nikt
nie zauważał
Teraz obserwuję miasto z perspektywy
własnego czworokątnego świata
którego jedna ze ścian ma skazę
Budzę się i już czuję te chłodne ramiona
na które czekam spokojna
by mnie tuliły czule
Trzeźwość wreszcie
W mym świecie nie ma miejsca nawet dla mnie
Słodka śmierć i jesień
kiedyś was pomylę.
6.09.2015

„Natchnienie”

Byliśmy tam… pamiętam
leżeliśmy…
Tafla wody, a w niej odbijająca się
moja twarz… i twoja…
Istniałam, bo ty pozwoliłeś
Pozwoliłeś wzbić mi się w powietrze
i opaść pomału
Moja skóra przesiąknięta twoim zapachem
twoją wolą
i twoją energią
Lewitowaliśmy
Twoja wola sprawiła
że skrawek ognia spalił mnie całą
Powstałam
Tak jak z grobów wstają zmarli
Tak ja powstałam z równiny
wyznaczającej granicę między
niebem a ziemią
Gdybyś dotknął brzeżka mej skóry
płonąłbyś ze mną
umarłbyś ze szczęścia
Słońce wschodziło leniwie
Umilkło całe życie na ziemi
po to, by dwa niestabilne istnienia
mogły przeskakiwać z obłoku na obłok
i cieszyć się, iż coś sprawiło
że jedno stanęło na drodze drugiemu.
(Natchnienie to moment, kiedy wszystkie nienazwane rzeczy otrzymują imiona i stają się elementami wielkiej całości).
22/23.07.2005

„Jeden dzień jak sen”

Delikatnie chwyciłeś mnie za rękę
wyprowadzając z mgły.
Twoja dłoń odgarniała cienie
z mojej twarzy
i wskazywała drogę.
Szłam w jej kierunku
myśląc, że idziesz za mną.
Miałam otwarte oczy
lecz nic nie widziałam – słońce
świeciło nieznośnie.
Natrętna myśl – niezgodność
pomiędzy chłodem mgły i zbytnim
ciepłem słońca.
Pierwszy znak – gdy coraz słabiej
rysował się twój kontur.
Później zmrok i wreszcie
szerzej otworzyłam oczy
a ty puściłeś moją dłoń tak delikatnie
jak ją chwyciłeś.
31.07.2015

„Strącenie Anioła”

Strącony Anioł
Światłość mego oblicza
Ciemność zamknęła w swoje ramiona
Zamiast szept radosny wydają me usta
dwa słowa:
Jestem strącona
Mrok na przemian ze światłem
Lecz światła więcej
Chwała Bogu
Lecz czy na pewno?
Otchłań uczyniłam swym Bogiem
Do niej modlę się goręcej

Światło z Ciemnością odwieczną walkę toczy
Gdy pierwsze to drugie spycha w dół
jedno z dwóch serc we krwi broczy
Żadne z rodzeństwa prastarego się nie poddaje
Każde z uporem po cienkiej linie kroczy
szaleństwa ślepego
Tak naprawdę oba serca
są ściśle połączone
Gdy Ciemność spada w dół
Jasność z tęsknotą spogląda w jej stronę
pomimo jej zuchwałego spojrzenia
wierząc wiarą jasną w uwalniającą siłę przebaczenia.
2.01.2015
rysunek: Anna Pietrawska
http://annapietrawska.wix.com/annapietrawska#!/c10fk

„Przebudzenie”

Idąc ciemną ulicą usłyszałam po cichu…
Szłam już od bardzo dawna szczelnie zamknięta
aby żaden promień mnie nie musnął
powiew wiatru ani kropla deszczu.
Sprawdzałam czy nie ma kontaktu ze światem
ani kawałeczek mojej skóry.
Pozwalałam tylko, aby płatki śniegu
w takiej dziwnej samotnej radości
tańczyły nade mną
na wysokości mych oczu
mówiły: Patrz na nas…
jakie piękne samotne jesteśmy.
Tak i ja tańczyłam samotna.
A tamtej nocy szłam tym samym światem
myśląc, że dobrze gdy nic mnie nie dotyka.
Ale świat już nie był taki sam
gdy usłyszałam tę muzykę.
Do tej pory białe płatki rozmywały ciemność.
Nie sposób ochronić się przed blaskiem.
Długo szłam w ciemności nie pamiętam
aż zalał ziemię czysty jasny
chłodny
blask.
Co znaczy? Mam otworzyć serce?
Zapragnęłam promieni wiatru deszczu.
Dlaczego piękno jest smutne?
Dlaczego tak piękne smutnie tańczycie…
Jeśli ona nas uwolni…
…mnie uwolni…
Wlej choć jedną jej kroplę we mnie
w nas.
Niezbyt wiele wlej.
Niech zamieni w światło strach…
30.06.2014