Gdy do mnie wchodziłeś, powiedziałeś,
że zostajesz na dłużej,
może na stałe.
Później, gdy wspominałam cię
przy alkoholu w noc,
uświadomiłam sobie, że wiedziałeś,
że to tylko na chwilę…
To niebywałe, jak bywają nietrwałe
wyśnione miłości.
Po twoim wyjściu wytrzepałam koc
i wysprzątałam mieszkanie.
Ta cała tyrada o ludzkiej skłonności
do tworzenia kogoś na swój obraz
i zapominania o wrodzonej ułomności…
Wybacz…
Będę szczera z tobą i ze sobą kochanie,
że jedno twoje słowo, skinienie palcem
sprawi, że zmienię zdanie i pobiegnę
do ciebie
porzucając siebie.
Nie wiem…
Nikogo nie obchodzi cudze cierpienie z powodu
miłości.
Porównam więc to wszystko do ciężkiej
niestrawności,
która najpierw męczy nieznośnie,
by ostatecznie zniknąć nagle.
Wracając do samego początku,
gdy szedłeś przez moje mieszkanie,
zahaczyłeś o szlafrok…
Twoje wyznanie, że nic na naszej drodze
nie stanie…
Masz go!
Owinięta w nim, w towarzystwie win
wytrawnych, słodkich, moich i twoich
umieram
pamiętając dotyk, miękki kosmyk
włosów, pocałunków natłok.
Nie miałam odwagi się zabić.
Spaliłam szlafrok.
14.12.2015